1:1

Reżyser filmu, Matthew Akers, próbuje odlać ją w brązie, ale Abramovic nie chce mu na to pozwolić.
Artysta, który już za życia stał się ikoną, powinien mieć się na baczności. Na początku ktoś taki burzy pomniki. Potem zaczyna je stawiać. Z Mariną Abramovic jest inaczej, bo choć "babcia performance'u" mogłaby już odpuścić i żyć własną legendą, to wciąż nie podnosi nogi z gazu. Przesuwając granice tego, co w sztuce dozwolone i tolerowane, Serbka nie czuje potrzeby nadbudowywania swojej artystycznej strategii zabiegami mitotwórczymi. Wie doskonale, że zrobi to za nią zarówno jej środowisko, jak i publiczność.   

Reżyser filmu, Matthew Akers, próbuje odlać ją w brązie, ale Abramovic nie chce mu na to pozwolić. Swoją rolę w filmie określa precyzyjnymi monologami. Mówi o tym, że zmęczyło ją skandalizowanie i jednym zdaniem zwraca uwagę na nadużycia, których dopuszczają się interpretatorzy jej twórczości. Mówimy o kobiecie, która witała gości weneckiego Biennale, czyszcząc stos zwierzęcych kości i wyśpiewując rytualną pieśń odrodzenia albo czesała włosy tak długo, aż na jej głowie pojawiły się krwawe kratery; o artystce, która najpierw zjadła łyżeczką kilogram miodu i zapiła go litrem czerwonego wina, potem wycięła sobie żyletką na brzuchu pięcioramienną gwiazdę, a następnie biczowała się do granicy bólu, aby w końcu odpłynąć z wyczerpania na wielkim lodowym krzyżu. Więc kiedy Marina twierdzi, że znudziło ją skandalizowanie, to wie, co mówi.  

"Artystka obecna" to na poły biografia, na poły zapis nowego performance’u w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej. Zarówno tę pierwszą, jak i drugą sferę w pełni kontroluje Abramovic, która wydaje się nie pasować do dość ckliwej i czołobitnej narracji Akersa. Wrażenia płynące z ich starcia są jednak ciekawe – tak jakby każde z nich chciało obronić swoją "działkę" (Akers – dramaturgiczny i narracyjny żywioł kina, Abramovic – estetyczną "czystość" swojego performance’u).

Ich odmienne wrażliwości spotykają się w nowojorskim muzeum, gdzie Marina ustawia dwa krzesła i przez trzy miesiące podejmuje gości. Nie mogą oni wykonywać żadnych ruchów, nie mogą nic mówić, a jedynie patrzeć jej w oczy. To nawiązanie do realizowanego w latach 80. projektu "Night Sea Crossing". Wtedy Abramovic siedziała przy stole w milczeniu naprzeciw swojej wielkiej miłości, niemieckiego performera Ulaya. Najpierw przez kilka godzin, potem przez trzy dni, wreszcie – przez dwa tygodnie.

Marinę odwiedzają kolejni fani, otwierając jednocześnie opowieść na kolejne społeczne i kulturowe konteksty (świetny jest "epizod" z zadowolonym z siebie, narcystycznym Jamesem Franco). W końcu pojawia się sam Ulay. Dzieje się wtedy rzecz niebywała i niemierzalna. Empatyczny wyraz twarzy Mariny kontrapunktuje nie tylko wielką historię miłosną, ale i konflikt wielu pomysłów na sztukę. Przez sekundę widzimy całe jej doświadczenie, wszystkie jej maski i role, skumulowane w jednym spojrzeniu. I jest to jeden jedyny moment, w którym nie sposób odróżnić kina od performance’u.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Do pewnego momentu to dokument idealny. Twórcy za pomocą obrazu potrafią scharakteryzować bohaterkę,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones